piątek, 14 lutego 2014

Przygoda z koronką irlandzką

Od kiedy tylko ujrzałam koronkę irlandzką od razu się w niej zakochałam bez pamięci. Najpierw nie wiedziałam, jak to się nazywa, potem jak to się robi, a następnie doszłam do wniosku, że nie święci garnki lepią i postanowiłam, że zrobię mojej córci sukienkę na komers. Pomysł szalony, bo miała to być pierwsza moja robota tą techniką. Wymyśliłyśmy z Olą, że będzie to góra koronkowa, a dół doszywany z tiulu. Czasu dużo, więc w razie porażki coś jeszcze zdążymy kupić...
Odwiedziłam pasmanterię i po dosyć długim zastanowieniu wybrałam te kolory:

Potem przez kilka ładnych wieczorów nawyrabiałam różnych elementów. W tym czasie w głowie już krystalizował się projekt. Że, z racji zawodu, posiadam dość rozwinięty zmysł wyobraźni przestrzennej, wiedziałam już jak to będzie wyglądać. W końcu rozpoczęło się mierzenie osoby, potem wykrój i elementy w postaci różnorakich  kwiatuszków listków i innych wygibasków zostały przyszpilone do płyt polistyrenu ekspandowanego EPS100 potocznie zwanego styropianem :-)
Teraz dopiero zaczął się hardcore. Musiałam nauczyć się zupełnie innego trzymania szydełka. 
Dzięki Panie za Youtube i niesamowite Rosjanki w filmikach. Na szczęście po pewnym czasie doszłam do wprawy. Tak się zapamiętałam w tej robocie, że kiedy już położyłam się spać, przez całą noc "szydełkowałam" we śnie. :-)



W następnym poście opiszę dalszy ciąg zmagań i przeciwności losu jakie na swej drodze napotkałam.



1 komentarz: